Są miejsca na świecie, które wzruszają, oczarowują, zachęcają do ponownego odwiedzenia i do nich zdecydowanie należy Montserrat! Emocje, które we mnie to miejsce wywołuje jest dość znaczące, a tu głównie ze względu na moją historię z nią związaną.
Uwielbiam góry! Kiedy byłam dzieckiem, moja mama pracowała podczas wakacji, jako opiekun lub kierownik kolonii. Młodzi pewnie nie wiedzą nawet, że kiedyś takie kolonie były dofinansowane z zakładów pracy i dzięki temu, wiele dzieciaków mogło skorzystać i zwiedzać już od najmłodszych lat. W ten sposób mając 15 lat wspięłam się już na Śnieżkę, byłam u źródeł Wisły, robiłam sobie zdjęcia na szczycie Czantorii i marzyłam już o Mont Evereście. Kiedy zamieszkałam w Barcelonie, od razu usłyszałam o górze Montserrat i wiedziałam, że muszę tam się wybrać. Dlatego też w maju 2016 roku spakowałam plecak, Heber wziął namiot i ruszyliśmy zdobyć ten górski masyw.
Wspinaczka górska na Montserrat
Kiedy wyszłam z pociągu i zobaczyłam to cudo, stwierdziłam, że nie uda nam się wejść na szczyt w jeden dzień. Droga, którą obraliśmy nie była turystyczną ścieżką, dzięki której w ciągu dwóch godzin można było znaleźć się na szczycie. My utrudniliśmy sobie tę wyprawę wspinając się najcięższą trasą, ale dzięki której pokonałam swoje słabości. Strumyki, małe wodospady, skalniaki, nie pomagały wspiąć się wyżej, zaś moment, w którym nie widzieliśmy już nic prócz skał, wręcz nas przerażały. Daliśmy jednak radę i po 8 godzinach znaleźliśmy się na jednym ze szczytowych miejsc góry Montserrat.
Zmęczeni i głodni postanowiliśmy najpierw zwiedzić szybciutko klasztor i poszukać miejsca na ciepły posiłek. Niestety kemping był już zamknięty, więc nocowaliśmy na dziko pod figurką Matki Boskiej. Zmęczeni i szczęśliwi z osiągnięcia dużego sukcesu, zasnęliśmy dość szybko (po przeprowadzce z jednego miejsca noclegowego na inne, bo mi się wydawało, że jeszcze chwila i niedźwiedzie nas zaatakują 😛 ). Poranek okazał się magią. O 6 rano obudziły nas dzwony bijące z Klasztoru Benedyktów.
Urok ludzi medytujących, unosząca się mgła na tle wschodzącego słońca, przyniósł wyciszenie, nieokiełznaną radość z przeżywania chwili. Dawno nie czułam się tak cudownie. Góry mają coś w sobie, co przynosi mi ulgę i z tej perspektywy wszystkie codzienne problemy wydają się być błahymi. Wyruszyliśmy więc drogą, na której co chwilę były przystanki z figurkami, by znaleźć się przy krzyżu, z którego roztaczał się niesłychany widok na całą górę. Trzeba wiedzieć, że obecnie klasztor jest miejscem wielu pielgrzymek, głównie dzięki figurce Czarnej Madonny, do której codziennie ustawiają się godzinne kolejny. Dlatego też tak dobrym pomysłem jest bycie na górze o świecie, by ominąć tłum turystów.
Sant Joan
Najwyższym wzniesieniem góry Montserrat jest San Joan, na który trekking może potrwać nawet 4 godziny, zaś kolejką można było wjechać w 15 minut. Roztaczające się widoki z tej części góry są równie piękne. Za pierwszym razem odpuściliśmy już wejście tak wysoko, gdyż po 8 godzinach wspinaczki z poprzedniego dnia, byliśmy nieco wyczerpani, a musieliśmy jeszcze zejść, by dojechać do Barcelony. Nic straconego. Montserrat nie jest daleko od stolicy Katalonii, więc za kolejnym razem wjechałam już kolejką, by podziwiać widoki.
Oczywiście, nie musisz wspinać się jak ja, by zwiedzić Klasztor i zobaczyć górę. Wystarczy w Barcelonie na Plaça Espanya kupić bilet łączony (ceny się zmieniają, jednak około 30 euro mniej przygotowane), by pomknąć do miasteczka Monistrol i przesiąść się w kolejny pociąg szynowy, by znaleźć się już przy samym Zakonie. Góra Montserrat nie jest typową, dlatego też robi tak duże wrażenie na odwiedzających. Piękne tereny dookoła, zakon, wprowadzają przybyłych w specyficzny nastrój: poszanowania dla przyrody i wiary. A dla mnie jest to zawsze mile spędzony czas z najbliższymi, których zabieram w to miejsce, by odpocząć, powdychać świeże powietrze i… nawet napić się lampki winka.