Wiele razy słyszałam, że na cele i marzenia się pracuje. Owszem, choć nie zawsze. Otóż od jakiś 10 lat moim marzeniem było zobaczyć Guns and Roses w starym składzie. Jak moje marzenie miałoby się spełnić, skoro nie miałam żadnego wpływu na fakt?
Czy ja miałam wpływ na pogodzenie się Axla ze Slashem. No raczej nie… No to jak miałam pracować na to marzenie? Marne szanse. Aż tu nagle: niespodzianka! Guns and Roses się zszedł! Co jeszcze nie oznaczało, że będę na ich koncercie. I tutaj zaczyna się realizowanie marzenia.
Wyjeżdżając do Barcelony, nie sądziłam że otwieram nowy rozdział swojego życia. To miały być 3 miesiące edukacji, rozwoju, połączonej ze zwiedzaniem, aż nagle stwierdziłam, że ten kraj będzie wymagał ode mnie o wiele więcej niż Polska. I tak też lądując w październiku 2016 roku rozpoczęłam swój etap podróżnika.
PRZYGOTOWANIA DO KONCERTU GUNS AND ROSES
W 2017 roku Guns and Roses miał swoje tournee po Europie, w tym naturalnie po Hiszpanii, pomijając Barcelonę <?!> Postanowiłam więc szukać tanich lotów lotniczych do miast, w których grali, w tym do Gdańska, ale przede wszystkim:
- Zaplanować budżet,
- Porównać ceny biletów lotniczych do danych miast,
- Porównać ceny biletów wstępu na koncert,
- Sprawdzić przybliżone ceny noclegów AirBnB.
Co się okazało? Że najtańszą wyprawą będzie Portugalia – Lizbona. O ja niecierpliwa 😛 Kupiłam bilety i przebierałam tylko nogami by znaleźć się już na koncercie. Oczywiście nie było opcji nie zwiedzenia Lizbony, ślicznego Belem, czy też pobyć chwilę na plaży w Cascais.
Po zwiedzeniu pobliskich miejsc (o czym w innym poście), zaczęliśmy kierować się w stronę ogromnej sceny ustawionej w dzielnicy Portugalii – Belem. Koncert rozpoczęły oczywiście supporty, z czego jeden z nich został… wygwizdany. No cóż… myśmy przyszli na Gunsów, więc niech wreszcie wyjdą do nas! Co chwilę podchodzili sprzedawcy piwa, wody, przekąsek, a za tłumem, było miasteczko food trucków.Stwierdziłam: mowy nie ma, nie piję. Bo będę musiała przebijać się przez tłum ludzi, by dojść do toalety, tracąc super miejscówkę. Od godziny 19 do 22 oczekując na gwiazdę wieczoru, myślałam, że umrę… z bólu pleców! Ale w końcu nadeszli ONI z wielkim hukiem! Okrzyki radości nie miały końca, efekty przygotowane przez ekipę techniczną również. Nie mogłam wyjść z podziwu i drąc się z Axelem w rytm muzyki, mało nie straciłam głosu. Koncert trwający prawie 3,5 godziny był przeżyciem, które przez kilka dni nie dawało mi spać. Slash, Axel, Duff… i November Rain… do dzisiaj sprawiają, że przechodzą po mnie ciarki.
To był ten moment: SPEŁNIENIE MARZENIA, na które nie do końca ja miałam wpływ.
Codziennie na facebooku, czy gdziekolwiek indziej czytam: “Nie podążaj za marzeniami – realizuj je”, “Nie planuj – działaj”. E tam! Jak moje marzenie miałam się niby zrealizować, skoro od lat Slash nie dogadywał się z Axlem? No jak? Miałam zadzwonić do nich i powiedzieć im, że mają się zejść? Odpuściłam po prostu to marzenie i poszłam na koncert Slasha. Aż po zaledwie roku od tego koncertu, Guns N’Roses stanęli na scenie ku mojej nieokiełznanej radości! Wówczas dopiero mogłam swoje marzenie zrealizować. Dopiero mając środki finansowe, zespół prawie w całości, mogłam kupić bilet i jechać. Także są marzenia, na które większego wpływu nie mamy. Dopiero kiedy rodzi się okazja, by móc zrealizować swój sen, możemy przystąpić do działania.
I tak oto… zrealizowałam marzenie nastolatki. Ok, może Dodą nie jestem i na jednej scenie ze Slashem nie byłam, ale: who cares? Byłam na koncercie Guns and Roses i super się bawiłam (pomijając stanie przez 6 godzin, dwugodzinny powrót do mieszkania wraz z tłumem ludzi, brak taksówek, ból kręgosłupa od stania). Marzenie: zrealizowane.
P.S. Nie dodam filmików, bo mój telefon nie zarejestrować aż tak dobrze dźwięku i niestety słychać… pierdzenie 😛