Pasja i zamiłowanie to klucz do wielu sukcesów. Większość życia spędzamy pracując, by zarobić pieniądze, a później żyjemy po pracy, by je wydawać. Nie raz słuchałam, jak Steve Jobs czy Bill Gates mówił, jak istotne jest, co robimy w życiu, co jest naszą pracą. Nawoływali, żeby robić dokładnie to, co sprawia nam radość, generuje satysfakcję, zadowolenie. Życie jest za krótkie, żeby robić rzeczy, które denerwują, wprowadzają stres do naszego życia, nie sprawiają nam przyjemności. Dzisiaj mijają 3 lata od prowadzenia mojej działalności.
Wobec tego, czy nie warto zacząć robić to co się uwielbia? Może nie od razu będzie to przynosiło niesamowite dochody, ale co z tego? Czy musimy się kredytować i POSIADAĆ dobra luksusowe? Czy nie lepiej wynająć sobie lokum, skupić się na rozwijaniu swoich talentów, potencjału i robić dokładnie to na co się ma ochotę, by później cieszyć się ze swojego sukcesu?
Moja kariera zawodowa była owiana wieloma działaniami: praca w korporacji, na uczelni, przy projektach unijnych, praca etatowa, praca zlecona. I zaczęłam się zastanawiać co sprawia mi radość? Jak forma pracy? Co przynosi mi największą satysfakcję i gdzie, z kim pracowało mi się najlepiej?
I doszłam do konkretnych wniosków: nie znoszę pracy etatowej.
Jest ona dla mnie ciężka z uwagi na obowiązek dopasowania się do schematu godzin pracy, co nie pozwalało mi w pewnym stopniu na rozwijanie skrzydeł i realizowania moich pasji. Przez kilka miesięcy pracowałam w godzinach od 7 do 15. Pomyślelibyście, że fantastycznie, bo później masz większość dnia dla siebie. Otóż nie do końca tak jest, zwłaszcza dla osób, które wolą pracować wieczorami. Mój mózg rozpoczynał swoją pracę około godziny 10:00, więc jaka była korzyść, bym wstawała o 6 rano? Dla mnie żadna, dla firmy tylko psychiczna: jestem w pracy od konkretnej godziny i fizycznie jestem dostępna. Także gdy wychodziłam z pracy… nie miałam ochoty już na nic. Zmęczona fizycznie (pobudki przed 6 rano), wykorzystanie całej siły umysłowej od 10 do 15, sprawiało, że traciłam energię na resztę dnia. Oczywiście, że próbowałam siebie motywować: siłownia, spacery, bieganie, czytanie książek, itd. Aż wreszcie zrozumiałam: ten system pracy mi nie odpowiada. Powiedziałam do siebie: zmień to, bo szkoda życia! Więc po kilku latach pracy etatowej, rzuciłam ją z dnia na dzień, nie mając żadnych perspektyw i… żadnych oszczędności. Głupota? Nie, jeśli sięgniesz głęboko w siebie i pomału zaczniesz spełniać swoje skryte marzenia, a pasja będzie Cię napędzać.
Nie uwierzycie, co mnie dodatkowo zmotywowało do tego.
Pewna kampania społeczna: daję słowo (www.dajeslowo.pl). To był wrzesień. Zapisałam słowa: daję sobie słowo, że zmienię swoje życie. I… po tygodniu zaczęłam je faktycznie zmieniać, od złożenia rezygnacji w pracy.
Nie wierzyłam, że przyniesie mi to tyle euforii. Zobaczyłam, że świat stoi przede mną otworem i mogę robić wszystko. Dosłownie: zwojuję świat, a moja pasja i zaangażowanie mi w tym pomogą. Więc postarałam się o dotację z Urzędu Pracy na założenie własnej działalności, założyłam Fundację i…. nastąpiła stagnacja. Euforia zamieniła się w smutek. Osiągnęłam co chciałam, i co dalej? To przyszło mi za łatwo. Zaczęłam pomału szukać klientów, co o dziwo udało mi się w zasadzie dość szybko.
Podsumowując więc 3 lata prowadzenia działalności firmy i fundacji, okazuje się, że nie taki diabeł straszny, jak go opisują. Nawiązałam współpracę z kilkoma firmami (w tym: Mikor Inżyniering, Ibus Media), rozwinęłam Fundację (www.kreart.eu) zorganizowała kilka eventów: Akademię Artystyczną KreArt (gośćmi byli: Piotr Lempa, Marysia Rumińska, Paweł Steczkowski, Live Art Studio), warsztaty z Dagmarą Chmielewską i akcję „Kobieca Kreacja”, jak również „Positive Night Session”. Nie tak mało, jak na pierwszy rok działalności. A ja… No cóż… zostałam twarzą Światowego Tygodnia Przedsiębiorczości na Warmii i Mazurach, i myślę w dalszym ciągu jak rozwinąć swoje wytwory, ale przede wszystkim w którą stronę powinny one iść. Ah … no i wreszcie zaczęłam faktycznie podróżować!