Dzień na farmie w Brazylii zdecydowanie różni się od spędzania czasu na polskiej wsi. Ja pochodzę z Mazur, ale moja babcia wychowała się w małej wiosce na Podlasiu, nieopodal Wizny. Niedawno zaś miałam okazję zobaczyć farmę brazylijską w stanie Minas Gerais.
Większość mojej rodziny mieszka w regionie rolniczym, otoczonym rzeką Narew i ma okazję na co dzień być w pobliżu natury. Ilekroć odwiedzam tam najbliższych, przypominam sobie spędzane na wsi wakacje: sianokosy i noszenie obiadów, czy też mleka na pole, pamiętam sad z jabłoniami, prowadzenia krów do obory, ognisko na polanie, a nawet raz wylądowałam na imprezie w lokalnej remizie. To były czasy mojego wakacyjnego dzieciństwa.
Dziś polska wieś wygląda inaczej: bardziej przemysłowo. Krów już się nie doi, bo od tego są maszyny. Mleka już nie zostawia się w kankach, bo one są w ogromnych baniakach. Dziś nie ma się 5-10 krów, ale 70-200. Teraz to jest przemysł. Sianokosy, to nie czasy kiedy kosą się kosiło. To 3 dni pracy maszyn. Także czasy wyjątkowo się zmieniły, choć do dziś mam frajdę z obcowania ze zwierzątkami.
Będąc w Brazylii byłam na farmie, rodem z Texasu 😛 Ogromne obszary, wiele byków, krów, i oddalonych od miasta. Słyszałam opowieści o osobach, które wygrały pieniądze w loteriach i zainwestowały właśnie w chód bydła. Dlaczego? Cóż trzeba spróbować picanha, by zrozumieć sens celebrowania mięsa przez Brazylijczyków. To dopiero przemysł, choć z mojej perspektywy nadal przystępny człowiekowi.
Farma protestancka w Brazylii
Ale ja udałam się na farmę, dość nietypową. Prowadzona jest przez kościół protestantki, a pastor zainwestował wiele funduszy w zbudowanie miejsca dla edukacji byłych skazanych. Celem tego przedsięwzięcia jest przygotowanie ich do pracy przy zwierzętach na innych farm. Cel bardzo ciekawy, ale miejsce… okazało się przecudowne, a zaraz na wejściu oczarowała mała owieczka.
Miejsce posiada wiele budynków, przygotowanych na spotkania nie tylko w ramach obozów kościelnych, ale również dla pracowników. Z ogromnym zaangażowaniem opowiadali o zwierzętach, nad którymi sprawują pieczę, wiedzą dokładnie co im dolega, opowiadali wiele historii, łącznie z walkami kogutów. Jedna jednak opowieść zamroziła mnie tak mocno, że z szokiem spytałam “Czemu jej jeszcze nikt nie zabił?”. Otóż na farmie są również konie, które trzeba ujeżdżać, wobec czego często jeżdżą nad pobliską rzekę. Pracownicy lubią straszyć czasami konie, nurkując i łapiąc je za nogi. Natomiast ostatnio uważają na ten obszar, gdyż jest tam wąż boa, który atakuje ostatnio dziką zwierzynę. Mówię Wam… zamarłam. Nie sądziłam, że kiedyś będę w terenie nieco niebezpiecznym.
Wracając do farmy… Mogliśmy nawet pojeździć na koniach, dokoła tej dość dużej farmy, karmić niektóre zwierzątka, a wreszcie być przez nie nawet zaczepiane.
Urok tego miejsca jest nie do opisania. Wzgórza, rzeki, tereny z czerwoną ziemią (terra rossa) rozciągające na się na wiele hektarów, faktycznie zachwycają. Minas Gerais, gdzie tym razem byłam, słynie z rolnictwa i przetwórstwa mlecznego, i naturalnie produkcji kawy. Warto więc wybrać się w te tereny, by posmakować przepysznego masła (nie margaryny, do której zakupu zmuszają nas obecne sklepy podnosząc ceny dobrych i mlecznych produktów), spróbować sera, który jest przepyszny, i oczywiście koniecznie objeść się chlebkami serowymi: pão de queijo, bo ze świeżymi produktami, to dopiero nadaje wyjątkowy smak.
Dzień poza miastem w Brazylii był nie lada atrakcją, ale naturalnie jak to ja, musiałam o czymś zapomnieć, a był to krem do opalania, przez co zjarałam się na raka 😛 Cała ja 🙂