No żesz… K… JEGO MAĆ – języki obce! Czy my wszyscy nie możemy mówić jednym językiem i rozumieć się? Czy nie możemy mieć tej samej mentalności i kultury? Ewidentnie nie. Świat nie jest po to, by nam życie ułatwić, więc trzeba się zmobilizować i … opanować obce nam języki. No wyjścia nie ma, zwłaszcza dla tych podróżujących. Ha! Czasami nawet angielski nie wystarczy!
Już w szkole edukacja języków obcych zaczyna się na poziomie… przykro mi to stwierdzać, ale dennym! Żaden z nauczycieli przesadnie się nie przykładał do prowadzonych zajęć, nikt nie był pasjonatą językowym.. Większość wybrała zawód nauczyciela – z wygody. Niemieckiego uczyłam się od 4 klasy podstawówki, a poziom B2 osiągnęłam dopiero na studiach, wyjeżdżając na wymiany zagraniczne, praktyki, itd, ale było to możliwe również, dzięki świetnej, motywującej lektorce z Instytutu Goethego. Nie umniejszając nauczycielom z podstawówki i liceum, bo ja do dziś naprawdę ich lubię i wiedzę podziwiam, co więcej sama dziś chciałabym mówić w języku niemieckim, tak jak oni, ale dlaczego… dlaczego tej wiedzy oni nie mogli nam wpoić? Byliśmy leniwi? Byliśmy głupi? Nie!
Większość z nas po prostu nie widziała celu nauki niemieckiego (no co? mieszkasz w Polsce, lubisz swoje miasto, rozmawiasz ze wszystkimi po polsku, masz 14 lat a w głowie pokemony, Niemcy od wieków byli “naszym wrogiem”, więc po co to zmieniać i wychodzić ze swojej strefy komfortu?). No właśnie!
Nam nikt nie pokazał, jak to jest być i żyć w innym państwie. Dla wielu z nas było to niewyobrażalne wyjechać za granicę, z tysięcy powodów, od finansowych zaczynając. Pierwszy raz wyjeżdżając na wymianę do Niemiec, jeszcze będąc w liceum, nikt nie przygotował mnie na starcie z żywym językiem, więc przez 3 dni siedziałam jak debil przy stole nic nie rozumiejąc i bojąc się odezwać. Łatwiej było rozmawiać po angielsku (bo przecież powszechniejszy język i łatwiejszy, no i obcy dla każdej ze stron, mimo że uczyłam się go wówczas tylko od 3 lat, niemieckiego od… 8 lat!). Anyway… (jakby Ludwik powiedział: Anyhow) 😛
Dzisiaj i języki świata
Mam 30 lat. Spoglądając na mnie, jako dwudziestolatkę, w życiu bym nie powiedziała, że będę miała chłopaka Brazylijczyka, a Hiszpania (z racji klientów) będzie stawała się po części moim domem… Byłam przekonana, że będą to Niemcy. Ha! No popatrz, popatrz, jak los płata figle. Ale gdyby nie znajomość języka niemieckiego na poziomie zaawansowanym i … polskiego (zdziwko, co?), to pewnie nigdy bym tutaj, w tej pięknej Barcelonie nie wylądowała!
Ok, ale skoro już jestem w hiszpańskim kraju, stwierdziłam, że czas rozmawiać z ludźmi i zdobywać nowych klientów. Ale zaraz… Oni chcą rozmawiać po hiszpańsku lub katalońsku… O cholera jasna! Podreptałam więc do jednej, drugiej szkoły językowej, wybrałam trzecią. 4 godziny w tygodniu, zajęcia w grupie, przez 3 miesiące, koszt 250 euro… WHAT? 250 EURO? To w Polsce za rok kursu tyle zapłacę… Nerw, ale płacić trzeba. Chcesz później więcej zarabiać: to bierz się do roboty. Zapłacone, książka kupiona, 3 miesiące później, i o 250 euro lżejszy portfel… No kur…. mać! Ja umiem powiedzieć 10% więcej niż umiałam przed kursem. I na to poszło moje 250 euro? WTF? Ja się pytam, WTF? Przecież ja we wrześniu za kolejne opłacenie 3 miesięcy, i w sumie wydaniu 2 000 zł powinnam być już na poziomie B1. I zacząć się uczyć portugalskiego, skoro Brazylia mi w głowie. Myślicie, że machnę ręką i pójdę dalej na kurs? No chyba nie! Jak mam wydać kolejne 250 euro, to ja chcę wiedzieć dokładnie na co je wydam. Czas więc zrobić plan edukacji języka hiszpańskiego. Języki świata – co za cholerstwo!
- Po pierwsze systematyczność:
strata tata! Ja jestem freelancerem. Co to oznacza? Że pracuję non stop, bez przerwy… :/ Czy mam 1 godzinę czasu dziennie na naukę. Pewnie, że mam. Czy wolę się uczyć, czy spotkać z Magdą i Alex? No jaha, że wolę się z nimi spotkać. Więc pierwszy punkt jest do dupy! Ja nie mam czasu na bycie systematyczną. Czyli trzeba zmienić priorytety!
- Ok, no to wcześniej wstawaj i godzinę przed pójściem do pracy poświęć na naukę.
yyyy poczekaj… mam wstać o 7:30, tylko po to żeby kompletnie niewyspana otworzyć książkę i powtarzać słówka? I don’t think so… Ja się muszę wyspać. Dobra, to może w czasie lunchu znajdę chwilę na hiszpański.
- No dobra, to może chociaż 30 minut dziennie na rozmowy z native speakerem.
Ale o czym ja mam z nim rozmawiać, jak ja podstaw nie znam, jak się okazuje! Akcja: Siedzi mój chłopak ze swoim kumplem… rozmawiają po hiszpańsku, co ja wyłapuję?? “Hijo de puta” (Narcos się kłania 😛 ) i odwracam się, śmieję pod nosem. Komentarz ich: patrz, a to ona rozumie 😛
- Dobrze. To może ty nie rozumiesz po co jest ci potrzebny ten język i w jakim celu zaczęłaś się go uczyć?
No, a gdzie ja przebywam większość czasu? Jaki język jest na 2 miejscu pod względem ludności? Jakich chcę dalej pozyskiwać klientów? Ha! Jeszcze jakieś pytania? Chyba motywacja jest jasna?
- Ok… zadałam kilka pytań, znalazłam więcej wymówek. Starczy!
Plan jest prosty: wziąć się do pracy na nowo, bez wydawania aż takich środków finansowych i zacząć od zajęć z konwersacji, bo przecież książek po hiszpańsku pisać nie zamierzam, ale rozmawiać z ludźmi chcę. Widząc Anetkę, którą poznałam z 10 lat temu podczas moich studiów, a która mówi jak dla mnie setką języków, zamieszkała w Barcelonie, jest tłumaczem, a ja zazdroszczę że ona mówi w tylu językach, i co więcej z moim chłopakiem może rozmawiać w co najmniej dwóch, a ja jestem ograniczona w ekspresji do jednego. Nie ma co zazdrościć – ok może jej mózgu, który zapamiętuje czasami aż za wiele 😛 (pomyślałam):
- 1 godzina dziennie, poprzez skype,
- serial w języku hiszpańskim (chociażby Narcos),
- kanał Butterfly Spanish i…
za 3 miesiące będę na poziomie A2!
Cel warty swojej ceny, czyli poświęcenia 1 godziny dziennie (nie jak do tej pory 4 godziny w tygodniu pod rząd), by za chwilę móc rozumieć nieco więcej niż standardowe teksty Pablo Escobara 😛
Trzymajcie kciuki, a jeśli macie porady dla mnie… Ja z chęcią ich wysłucham 😀 Pamiętajcie jednak, że języki obce są niezbędne w podróżach, także… do nauki!